czwartek, 28 listopada 2013

KTM 990 Adventure AWD: pierwsze palenie gumy dwoma kołami!

Skoro pojedyncze palenie gumy jest zazwyczaj fajne, to jaranie obu kapci jednocześnie musi być dwukrotnie fajne! Albo fajne do kwadratu!


Wynalazek firmy Christini, system napędu na dwa koła w motocyklu ma już swoje lata. To rozwiązanie nie znalazło szerokiego zastosowania w motocyklach w kilku różnych powodów (sami zresztą testowaliśmy Yamahę WR450 2-Track), jednak do tej pory, co jakiś czas pojawia się nowy motocykl z napędem na oba koła i robi małe zamieszanie.

Gregor Halenda również postanowił ulepszyć swojego KTMa 990 Adventure. Napęd na przednie koło to konstrukcja Christini, jednak zastosowanie jej wymagało sporo modyfikacji. Jeżeli lubisz takie sprawy, to na forum ADVrider jest cały temat z procesem przerabiania KTMa.

Nudy, nudy, nudy. Przejdźmy więc do rzeczy. Skoro pojedyncze palenie gumy jest zazwyczaj fajne, to jaranie obu kapci jednocześnie musi być dwukrotnie fajne! Albo fajne do kwadratu! A jak jest naprawdę? Epicko! Kiedyś był burnout jedynie przednim kołem, a teraz zobaczcie pierwsze palenie obu opon jednocześnie!


środa, 27 listopada 2013

Kawasaki Z1000 2014 - Green Power

W chwili gdy w segmencie najmocniejszych nakedów jesteśmy świadkami wyścigu zbrojeń i parcia na coraz większą moc, Kawasaki wkracza do akcji z modelem Z1000 2014. Ten przekonać ma do siebie o wiele subtelniej, niż po prostu urywając właścicielowi głowę. Czy takie podejście ma sens? Czy 142 KM mają jakąkolwiek szansę w starciu z nakoksowaną konkurencją pokazującą w swoich żółtych papierach 160-180 KM? Zapraszam do naszego testu jednej z najważniejszych nowości Kawasaki na rok 2014.

Sugomi

Sugomi to japońskie określenie opisujące aurę energii lub siły rozpościeraną wokół siebie przez człowieka lub przez przedmiot. Ktoś, lub coś posiadające sugomi oddziałuje na otoczenie, budzi respekt, ma charyzmę. Właśnie takie cechy projektanci Zeta chcieli zawrzeć w aparycji swojej maszyny. Drapieżny wygląd, kształty nawiązujące do muskulatury, nisko opuszczony przód i wysoko zadarty tył – to wszystko podkreśla zadziorny charakter golasa z Akashi.

Pytaliście jak nowy Zet wygląda na żywo. Zacznijmy od tego, że nowa Kawa swoją aparycją już na zdjęciach chwyta za serce, a z bliska wygląda o wiele lepiej, niż w materiałach prasowych. W bezpośrednim kontakcie czterocylindrowiec sprawia wrażenie bardzo kompaktowego, wręcz małego motocykla, gabarytowo porównywalnego z 600-tkami. Pomimo sporej ilości plastikowych elementów nadwozia, obserwator nie odniesie wrażenia „taniości”, szczególnie że jakość wykonania, dbałość o detale i wyczucie z jakimi dobrano kolorystykę wydawałoby się nieistotnych dla odbioru wizualnego elementów (jak choćby pompy, dźwignie, uchwyty, itd.) to najwyższy poziom. „Wow!” – to słowo najczęściej używane przy oglądaniu po raz pierwszy nowego Zeta.

Za sterami

Gdy siadam za sterami, moja twarz bezwiednie rozjaśnia się w lekkim, chytrym uśmiechu. Już od pierwszej sekundy obcowania z tą bestią wiem, że to będzie burzliwy dwudniowy romans. Sztywne i sprężyste zawieszenie, naturalna pozycja z szeroką kierownicą i wyprostowanym tułowiem idealnie pasuje do charakteru tej maszyny. Dla kierowcy o moim, sporym, wzroście pewnie dałoby się poprawić tą pozycję nieco opuszczając podnóżki, ale generalnie jest bardzo dobrze. W lusterkach widać to co trzeba, zegary wyglądają fajnie, choć ich największym niedomaganiem, podobnie zresztą jak w Z1000SX, jest brak wskaźnika zapiętego biegu. Poza tym znajdziecie tam wszystko, ze wskazaniem zasięgu, średniego i chwilowego zużycia paliwa włącznie.
Nie chciałbym natomiast zaliczyć szybszej przejażdżki na siedzeniu pasażera i to wcale nie dlatego że boję się jeździć na motocyklu jako pasażer. Tylne siodło wydaje się wisieć w powietrzu, pasażer (lub pasażerka) mają do dyspozycji jedynie malutki uchwyt. To miejsce dla tych pań, który naprawdę kochają swojego kierowcę, lub dla tych które są pod dużym wrażeniem japońskiego czterocylidrowca…


Petarda

Silnik, to jeden z najjaśniejszych punktów nowego Zeta. Jest bliźniaczo podobny do tego z modelu Z1000SX 2014 i jest to zdecydowanie dobra wiadomość. Jednostka napędowa ma pojemność 1043cc i wersji na rok 2014 przeszła kilka zmian. Te najważniejsze to zmiany w oprogramowaniu ECU, których zadaniem jest polepszenie reakcji na gaz i usprawnienie procesu spalania. Modyfikacji uległy także fazy rozrządu, tak, aby cylindry były lepiej napełniane poprzez gardziele o owalnym przekroju. Efekt zmian? Imponujące 142KM przy 10000 obr/min i mordercze 111Nm przy 7300 obr/min. Cały ten dostatek przenoszony jest na asfalt przez superprecyzyjnie pracująca sześciobiegową skrzynię biegów i wielotarczowe mokre sprzęgło. Do tego do dochodzą takie fajerwerki, jak komora rezonansowa (!) w układzie dolotowym, aby wchodzący na obroty silnik brzmiał bardziej agresywnie.

Nogi do samej ziemi…

Kawasaki Z1000 2014 to jak już wiecie wiele zalet tworzących spójną całość. Okazuje się jednak, że ze wszystkich plusów dodatnich jeden wyróżnia się szczególnie. Jest nim zawieszenie. Przedni widelec przeszczepiony został żywcem ze sportowego modelu Ninja ZX6-R 636, co znaczy że w nowym Zecie mamy teraz z przodu system Big Piston Fork z rozdzielonymi funkcjami tłumienia. Z tyłu znalazło się rozwiązanie podobne jak w SX-sie. W centralnym amortyzatorze regulacji podlega napięcie wstępne i tłumienie odbicia, ale zmieniony jest układ dźwigni i co najważniejsze – zupełnie zmieniona jest cała charakterystyka zawieszenia. Japończycy zastosowali twardsze sprężyny, dodali więcej tłumienia, motocykl jest przez to sztywniejszy i bardziej napięty gdy się na niego siada (stąd ten uśmiech na mojej twarzy gdy się do niego przymierzyłem po raz pierwszy). W ten oto sposób otrzymaliśmy sprzęt do jazdy na co dzień, który ma ostrą i lekką charakterystykę prowadzenia, typową dla rasowych motocykli sportowych.
Ten pozytywny obraz utrwalają hamulce, takie same zresztą jak w Z1000SX i tak samo skuteczne. Tutaj już po prostu nie da się lepiej i mówię to z całkowitą świadomością tego, że na świecie istnieją też tacy producenci hamulców jak chociażby Brembo. Heble biorą znakomicie, do ich obsługi wystarcza jeden palec, ale co ważne są także cholernie precyzyjne i mają wyraźnie wyczuwalny punkt zadziałania. Brawo!

Życiowy sprzęt

Gdy przeglądacie materiały reklamowe Kawasaki, gdy widzicie klip promujący Zeta, wszędzie atakuje Was dzikość i radykalność. A jak to wygląda w prawdziwym życiu? Oczywiście litrowy golas z potężnym momentem obrotowym to nie jest sprzęt dla osób ze słabym sercem, jednak Zet to przede wszystkim maszyna szanująca swojego właściciela. Kultura pracy potężnego silnika jest ujmująca, jedynie przez chwilę w okolicach 6500 obr/min pojawiają się drgania, odczuwalne na niższych biegach. Reakcja na dodanie gazu jest natychmiastowa, sam układ zasilania pracuje zresztą bardzo precyzyjnie. Silnik nigdy nie sprawia wrażenia przepracowanego, albo zapoconego. Guma na trzecim biegu? Jaki problem!? Zresztą bardzo przewidywalny i łatwy w kontrolowaniu sposób oddawania mocy czyni jazdę na kole łatwą i przyjemną. Jeśli masz z gumowaniem problemy, nowy Zet z pewnością Cię z nich wyleczy (choć oczywiście ja tego nie powiedziałem!). Biegi zmieniają się łatwo jak na symulatorze, choć skrzynia wyraźnie lubi stosowanie przegazówek. 240 km/h? Wystarczy kawałek dłuższej prostej. To właśnie potencjał silnika, relatywnie krótkie przełożenia i fakt że nawet na szóstce Zet przyspiesza jak wściekły sprawiają, że denerwuje brak wyświetlacza biegu – kierowca cały czas chce wrzucić wyższy bieg, bo to nie wydaje się naturalne, aby układ napędowy ciągnął tak dynamicznie nawet na 6. przełożeniu.
Tutaj warto też zwrócić uwagę, że zapięcie 6 biegu właściwie zamyka temat zmiany przełożeń w trakcie przejażdżki. Wystarczy dojść do szóstki i w terenie zabudowanym można schodzić do 40 km/h, po czym po wyjechaniu z niego, spokojnie przyspieszyć do każdej innej prędkości. Elastyczność tego czterocylindrowca i kultura pracy na niskich obrotach po prostu miażdżą – dokładnie tak jak w bratnim Z1000SX.

Zet skręca jak marzenie. Ten sprzęt jest lekki, gotowy do jazdy waży 220 kg i w połączeniu ze świetnym podwoziem i relatywnie ostrą geometrią daje to urywające głowę rezultaty. Kawa błyskawicznie zmienia kierunek, z łatwością składa się w zakręty i pozostaje w nich wzorowo stabilna i neutralna. Dobór sprężyn i bazowych ustawień jest odpowiedni (oczywiście mówimy tutaj o moich preferencjach), co jest o tyle godne odnotowania, że dla kierowcy o mojej wadze (w okolicach 100 kg brutto, czyli w motocyklowym opakowaniu) w większości wypadków zawias okazuje się za miękki. Nowe opony Dunlop D214 znakomicie pasują co charakteru tej maszyny i wraz z podwoziem zapewniają niesamowitą trakcję.
W czasie jazdy, gdy coraz ofensywniej operujesz gazem okazuje się, że nawet bez kontroli trakcji maszyna ta radzi sobie znakomicie. Jest moc, jest bardzo dużo przyczepności, ale także jest kontrola nad tym wszystkim skłaniająca do większej śmiałości. Wiesz, że musisz liczyć na siebie i gdy w końcu wychodzisz z winkla na pełnej petardzie masz mnóstwo satysfakcji. Satysfakcji z tego, że jedziesz szybko, dzięki temu, że jesteś szybki - a nie dzięki czujnikom prędkości w kołach, komputerowi pokładowemu czy programistom Boscha. Bardzo fajne uczucie, mówię Wam.
Czy wszystko jest tak zachwycające jeśli chodzi o nowe Kawasaki Z1000? Cóż, fajną rzeczą jest zwiększenie baku do 17 litrów, bo ja osobiście mógłbym z tego motocykla nie zsiadać. Denerwuje natomiast bardzo słaba ochrona przed wiatrem i to słaba nawet jak na golasa. Od 130 parcie powietrza na klatę kierowcy zaczyna być męczące. Konkurencja małymi spoilerami, czy innymi nakładkami sprawia, że ich golasami da się jeździć jednak nieco szybciej we względnym komforcie. Rozwiązanie? Jest już gotowe i znajdziecie je w ofercie akcesoriów. To oczywiście wyższa szyba mocowana na obudowie zegarów. Obstawiam, że to będzie hit sprzedażowy jeśli chodzi o kolekcję dedykowanych akcesoriów do tej maszyny. Brak też sensownego schowka. Na taką maszynę wypadałoby się jakoś sensownie ubrać, np. w (nie bójmy się użyć tego słowa) lansiarską, przylegającą do ciała skórzaną kurtkę. Gdzie w niej upchnąć portfel? Nie wierzę, że w czasach gdy ludzkości udało się wysłać sondy kosmiczne poza Układ Słoneczny, nie da się zrobić w motocyklu sensownego schowka.

Najważniejsze w tym całym wywodzie jest jednak to, że Zet to bardzo życiowy sprzęt. Został powołany do zadawania szpanu wieczorem na mieście, ale jego łagodna brutalność sprawia, że dojazdy do biura staną się najprzyjemniejszą częścią dnia pracy, że maszyna ta będzie poręcznym narzędziem do załatwienia spraw na mieście, że gdy przyjdzie weekend można wybrać się nią na dłuższą wycieczkę za miasto. Tutaj dostajecie nie tylko żywiołowy i spontaniczny seks, ale w pakiecie będzie także rano porządne śniadanie, wyprasowana koszula i poukładane skarpetki w szafie.


Życie w Polsce

Życie w Polsce to nie jest bajka, szczególnie jeśli jesteś nakedem w kategorii open i musisz stawić czoło konkurencji takiej jak Aprilia Tuono V4R, nowemu Ducati Monster 1200, motocyklom MV Agusta Brutale, Honda CB1000R, Yamaha FZ1, BMW S1000R czy w końcu 1290 Super Duke? Tak, tak. Miłośnik mocnych wrażeń może w tej kategorii przebierać w propozycjach. Z polskiej perspektywy wygląda to jednak tak, że włoskie maszyny to jednak ciągle jest u nas egzotyka, poza tym taka MV Agusta to przy zakupie konieczność wyłożenia zupełnie innych pieniędzy. Nie modernizowane od wojny Honda i Yamaha, bądźmy szczerzy, nie mają startu do świeżego i agresywnego Zeta, którego cena prawdopodobnie oscylować będzie w okolicach 50 tysięcy zł. Pozostaje niemieckojęzyczna konkurencja. BMW jest mocniejsze i ma mnóstwo gadżetów, w tym elektronikę i DTC, ale jest brzydkie i będzie też sporo droższe. Super Duke jest z tego towarzystwa najmocniejszy i najdroższy (choć z pewnością nie najbrzydszy). Pytanie tylko, czy te wszystkie moce da się sensownie skonsumować za pomocą motocykla, który od prędkościach 150 km/h próbuje przy pomocy pędu powietrza zrzucić z siebie kierowcę?

Każdy będzie musiał sobie sam odpowiedzieć na to pytanie, szczególnie że w tej kategorii jednośladów często przy zakupie motocykla decyduje serce, a nie kryteria budżetowe czy zdroworozsądkowe. Co by jednak nie mówić, Zieloni z pewnością przygotowali bardzo atrakcyjny i przekonujący pakiet dla miłośników mocnych wrażeń.


Plusy Minusy
- znakomity silnik
- rewelacyjne zawieszenie
- świetne hamulce
- bardzo dobra prezencja i dźwięk pracy silnika
- brak wyświetlacza biegu
- słaba ochrona przed pędem powietrza (nawet jak na golasa)
- brak sensownego schowka


Dane techniczne:

Model Kawasaki Z1000 2014 (ZR1000FEF/GEF)

 

Silnik

Typ Czterosuwowy, czterocylindrowy, chłodzony cieczą
Pojemność skokowa 1,043 cm3
Średnika x skok tłoka 77.0 x 56.0 mm
Stopień sprężania 11.8:1
Rozrząd DOHC, 16 zaworów
Zasilanie Wtrysk paliwa: φ38 mm x 4 (Keihin) z owalnymi przepustnicami
Zapłon Cyfrowy
Rozruch Elektryczny
Smarowanie Wymuszone, obiegowe, pod ciśnieniem

 

Osiągi

Moc maksymalna 104,5 kW (142 KM) / 10,000 obr/min
Moment obrotowy 111 Nm (11.3 kg¦žm) / 7,300 obr/min
Przeniesienie napędu
Skrzynia 6-biegowa o stałym zazębieniu
Końcowe przeniesienie Łańcuch O-ring
Przełożenie wstępne 1.627 (83/51)
Przełożenia biegów:
1. 2.600 (39/15)
2. 1.950 (39/20)
3. 1.600 (24/15)
4. 1.389 (25/18)
5. 1.238 (26/21)
6. 1.107 (31/28)
Przełożenie końcowe 2.867 (43/15)
Sprzęgło Mokre, wielotarczowe, operowane linką

Rama i podwozie

Typ Z profili aluminiowych
Skok widelca 120 mm
Skok wahacza 122 mm
Opona przód 120/70ZR17M/C (58W)
Opona tył 190/50ZR17M/C (73W)
Kąt główki ramy 24.5o
Wyprzedzenie 101 mm
Kąt skrętu widelca 29o / 29o

Zawieszenie

Przód Widelec USD BPF SFF o średnicy rur nośnych 41mm z bezstopniową regulacją napięcia wstępnego i tłumień odbicia i dobicia
Tył Centralny amortyzator z układem dźwigniowym, bezstopniowa regulacja napięcia wstępnego i tłumienia odbicia

Hamulce

Przód, typ Dwutarczowe, pływające tarcze 310 mm
Zaciski przednie Dwa zaciski, mocowane radialnie, typ monoblock
Tył, typ Pojedyncza tarcza 250 mm
Zacisk tylni Zacisk jednotłoczkowy

 

Wymiary i wagi

Długość 2,045 mm
Szerokość 790 mm
Wysokość 1,055 mm
Rozstaw osi 1,435 mm
Prześwit 125 mm
Wysokość siodła 815 mm
Masa do jazdy 220 kg (ZR1000F)
221 kg (ZR1000G)
Pojemność baku 17 litrów

Nie jeden oddał by wiele, aby taka czarna bestia stała właśnie w jego garażu.


Autor: Ścigacz & Lovtza & Jachym

wtorek, 26 listopada 2013

Opony z kolcami – jak je zrobić ?

Zimą można jeździć motocyklem w terenie i mieć z tego niezły ubaw. Warunkiem jest oczywiście przygotowanie opon z kolcami. Nie wiecie jak je zrobić? To naprawdę nic trudnego. 


 

Do zrobienia kompletu opon będziecie potrzebować kilku rzeczy: zużytej opony (przód i tył), wiertła do metalu – koniecznie 3 mm, wkrętarka z końcówką krzyżakową, nożyce do cięcia prętów, blachowkręty z półokrągłym łebkiem. Oczywiście zarezerwujcie również kilka godzin wolnego czasu i jakiś ciepły kąt w garażu.


Krok 1. Oponę nawiercamy wiertłem 3 mm od strony bieżnika w środek klocka aż na wylot. Otwory te posłużą nam za prowadzenie blachowkrętu. Bardzo ważne jest, aby zachować wymiary wiertła oraz blachowkrętów, jak na przykładzie prezentowanym na zdjęciach. Jeśli wiertło będzie za szerokie lub blachowkręt za wąski, to prawie na pewno pogubicie część kolców. Po prostu przeciążenia podczas jazdy są tak duże, że blachowkręty zostaną wykręcone.


Krok 2. Wkręcamy blachowkręty od wewnątrz opony trafiając w otwory. W każdy klocek musi być wkręcony jeden blachowkręt. Czasami przy dużych klockach na tylnych oponach, np. o podwójnej szerokości, wkręcamy 2 blachowkręty.


Krok 3. Obcinamy nadmiar blachowkrętów za pomocą nożyc do cięcia prętów lub szlifierką kątową. Aby długość wystającego blachowkrętu była jednakowa, najlepiej jest dorobić sobie kilkanaście tulejek o pożądanej długości, które nakładamy na blachowkręty przed obcięciem. Można użyć tulejki o długości ok. 0.7 mm, jak na zdjęciu. Bardziej doświadczeni riderzy mogą stosować innych wymiarów w zależności od osobistych preferencji.


Etap finalny. Tym o to sposobem mamy już opony gotowe do montażu. Dobrze jest zaopatrzyć się w grube dętki, ponieważ te cienkie nie wytrzymują zbyt długo. Po  zamontowaniu kół w motocyklu musimy się upewnić, czy na pewno tylna opona nie ociera o końcówkę wydechu. W tym celu dobrze jest wyjąc tylny amortyzator i poruszać wahaczem w górę i w dół. Jeżeli okaże się, że ociera, to należy odstawić wydech za pomocą tulejek dystansowych lub podkładek. Generalnie nie ma problemu z ocieraniem o wydech w motocyklach 2T. Problem może pojawić się w 4T z uwagi na gruby koniec wydechu. Bardzo istotną sprawą jest dobór ogumienia. Doradzamy raczej cieńsze opony, np. do enduro zamiast 140/80-18 cal, bezpieczniej będzie założyć 120/100-18 cal, a do motocrossu polecamy 100/90-19 cal. I jeszcze ostatnia istotna sugestia. Jeżeli będziecie łapać kapcie, to wykorzystajcie starą, zużytą dętkę jako osłonę nowej, wkładając nową do starej na tzw. „dętka w dętkę” – pokazaliśmy to na zdjęciu. Po takim zabiegu ryzyko złapania kapcia jest dużo mniejsze. Starajcie się nie jeździć po kamieniach i asfalcie, bo szybciej się będą ścierać kolce.  Życzymy wszystkim miłośnikom off-roadu fantastycznej zabawy na śniegu.


 


Dziękujemy serwisowi Sanchez Racing

poniedziałek, 25 listopada 2013

Triumph wraca do właściciela po 46 latach!

Donald widział ten motocykl po raz ostatni gdy miał 26 lat. Teraz ma 73 i jest prawdopodobnie jednym z najszczęśliwszych motocyklistów w USA.


Pamiętacie historię Donalda R. DeVaulta i jego Triumpha Tiger T100 sprzed dwóch tygodni? Przypomnijmy, że 46 lat temu, gdy Donald miał 26 lat, skradziono mu sprzed domu ukochany motocykl. Kilkanaście dni temu zadzwonił do niego telefon – okazało się, że Triumph został odnaleziony przez celników i wraca do swojego prawowitego, już 73 letniego właściciela!


Przez tyle lat Donald kupił, zbudował, jeździł i sprzedał naprawdę wiele motocykli, a obecnie posiada m.in. Harleya-Davidsona. Triumpha darzył jednak specjalnymi względami, ale nie miał najmniejszej nadziei, że jeszcze go zobaczy. W minionym tygodniu Tiger T100 nazwany przez niego Li’l Blue Bitch został przetransportowany do domu. Donald oczywiście zrobił to, co obiecał – najpierw uściskał agenta, który dowodził całą operacją, a później zajął się motocyklem, odpalił go i wziął na krótką przejażdżkę.
Na miejscu nie zabrakło kamer – zobaczcie dwa nagrania z tego niesamowitego momentu!





Kierowca Audi A5 przefrunął granicę francusko-szwajcarską

Prowadzący Audi A5 musi mieć niebywałe szczęście, że wyszedł z tego wypadku cało.


Samochód w wyniku uderzenia w barierę z dużą prędkością dosłownie przefrunął nad granicą Francji i Szwajcarii.

Do zdarzenia doszło na przejściu granicznym Thônex-Vallard. Kierowca Audi zignorował ograniczenie prędkości do 70 km/h, uderzył w barierę wyznaczającą trasę, a ta zadziałała jak rampa, która wybiła auto na wysokość około 4-5 metrów i na odległość 45 metrów. Świadkowie mówią, że A5 chwilę przed odlotem mogło poruszać się nawet z prędkością około 130 km/h. Nie jest wiadome dlaczego doszło do wypadku. Kierowca ma jedynie niegroźne obrażenia ręki.

W tym miejscu samochód wzbił się w powietrze.

Tak mniej więcej mogła wyglądać trajektoria lotu czarnego Audi.



sobota, 23 listopada 2013

BXR Bailey Blade - egzotyczny sportowiec z USA


BXR Motors to mała firma, o której świat usłyszał dopiero w maju tego roku.


 Firma ta zaprezentowała na targach SEMA Motorshow 2013 swój pierwszy samochód i efekty są więcej niż zadowalające. BXR Bailey Blade XTR łączy bowiem amerykańską tradycję samochodów sportowych z bardzo europejskim wyglądem, który śmiało można porównać do wyglądu klasycznych brytyjskich roadsterów. Długi przód i niesamowicie agresywne spojrzenie to cechy charakterystyczne tego auta.


A jak z napędem? Tu również BXR Bailey Blade XTR ma się czym pochwalić. Auto jest napędzane przez podwójnie doładowany silnik V8 i osiąga moc 750 koni. Firma obiecuje bardzo dobre osiągi. Bailey Blade XTR ma osiągać prędkość maksymalną 320 kilometrów na godzinę, a czas przyspieszenia do pierwszej "setki" wynosi 3,2 sekundy. Z pewnością auto nie osiągnie wielkiej popularności, ale sam projekt wygląda naprawdę intrygująco.



piątek, 22 listopada 2013

Nissan IDx Nismo - współczesna interpretacja dawnych marzeń

Nieduże, lekkie coupe z tylnym napędem to od dawna przepis na mnóstwo frajdy za kierownicą. Kiedyś powstawały takie auta jak chociażby Ford Escort RS1800, czy chociażby Datsun 510. Współcześnie o takie auta coraz trudniej, ponieważ klienci oczekują od pojazdów głównie praktyczności, wygody i przestronności, ekonomiczności oraz bezpieczeństwa. Na przekór temu trendowi Nissan zaprezentował w Tokio koncepcyjny model IDx Nismo, którego głównym zadaniem jest wywoływanie uśmiechu na twarzy prowadzącego.

Nissan IDx to nowoczesna interpretacja Datsuna 510, która... nie ma silnika. Producent nie wyposażył na razie samochodu w jednostkę napędową, więc to co widzicie na zdjęciach to jedynie sama karoseria.

Pojawiają się jednak głosy, że gdyby model wszedł do seryjnej produkcji to napędzałby go motor o pojemności 1,2 lub 1,5 litra z turbodoładowaniem i współpracujący z bezstopniową skrzynią biegów CVT. Jednostka umieszczona z przodu transferowałaby napęd oczywiście na tylną oś. Moc, która nie jest liczona w setkach koni mechanicznych nie stanowi problemu, gdy masa własna jest niska. Z takiego założenia wychodzono budując na przykład pierwszego Nissana Skyline-a GT-R. Tą samą drogą poszli konstruktorzy modelu IDx.

Pomysł na odświeżenie dawnego Datsuna przypadł nam do gustu, więc liczymy na pozytywny odbiór konceptu w Tokio, aby marka podjęła parce nad wersją produkcyjną IDx Nismo.




Autor: Krystian Kaleta